Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/198

Ta strona została przepisana.

— Jakże się cieszę, że mój kolega szkolny, w którym nawet kochałam się pokryjomu, zaszczycony został przyjaźnią wielkiej i sławnej Hiszpanki, uwielbianej przez wszystkich!...
Ineza de Mena ze zdumieniem przyglądała się nieznajomej.
— Jestem Liza de Floridablanca do usług — rzekła panienka z ukłonem.
Artystka przez kilka chwil wpatrywała się w twarz Lizy, potem zajrzała jej w oczy, przebiegła wzrokiem po całej postaci i odparła cicho:
— Bardzo się cieszę... bardzo... Ale pani pozwoli, że odejdę, gdyż jestem zmęczona i niedysponowana...
Skinęła głową i, zwracając się do Enriko, spytała:
— Świt czy zmierzch, miły przyjacielu?
Mulat westchnął i odpowiedział smutnym głosem:
— Zmierzch dokoła, donno Inezo...
Doprowadził artystkę do drzwi sali, gdzie na nią oczekiwał pomocnik marszałka, i powrócił do Lizy.
— Nigdybym nie podejrzewała pana o tak niezwykłą, świetną znajomość... — zagadnęła go senorita.
— Donna Ineza obdarzyła mię swoją przyjaźnią, prawdziwą przyjaźnią! — odpowiedział z wybuchem. — Ale było to dawniej... Dziś spotkaliśmy się po długiej rozłące...
— Ach, to bardzo zajmujące! Opowie mi pan o wszystkiem? W niedzielę mamy u siebie przyjaciół. Bardzobyśmy byli radzi widzieć wśród nich też i pana! Proszę nie zapomnieć — niedziela od 5-ej do 8-ej, a dla szczególnie zaprzyjaźnionych i — później nawet! Mieszkamy przy ulicy del Arenal Nr. 30, drugie piętro.
Ukłonił się i, odszukawszy generała Floridablanca z jego towarzystwem, pożegnał wszystkich i odszedł.