Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/200

Ta strona została przepisana.

zmierzchu?“, a przecież, jeżeli niegdyś rozumiała ukrytą tragedję Don Kiszota, Alonso Dobrego, — musiała odczuć jego własne cierpienia, tęsknotę, miłość i nadzieję. I nic! Nic!
Szedł jakąś nieznaną mu uliczką, a myśl wzburzona mknęła z zawrotną szybkością.
Teraz dopiero pojmować zaczynał stosunek białych ludzi do niego — mulata.
Nikt nie doszukiwał się w nim duszy ludzkiej, wrażliwej i trawionej płomieniem, który hartuje stal i na popiół spala drewno. O, jakżeż nienawidzi on wszystkich... wszystkich! Jedynie tylko Ineza de Mena odczuła go naprawdę i rozstała się z nim, ratując w nim człowieka.
A on? Odszedł od Inezy i nie oglądał się. Przyświecał mu świetlany cel — Liza — cel, który teraz stracił dla niego wszelki urok.
— Senorita Floridablanca! Senorita Floridablanca! — syczał, zgrzytając zębami.
Zacisnął pięści i chciał rzucić na ufryzowaną głowę zalotnej panienki bluźniercze przekleństwo, gdy w tem ujrzał kilku czarnych żołnierzy.
Szli podchmieleni i rozmawiali głośno hiszpańsko-murzyńską gwarą, — tą dziwną „languilla“, stanowiącą śmieszną zbieraninę słów hiszpańskich i tubylczych. Spostrzegli oficera i salutowali mu, przesadnie prężąc się i zataczając.
Gdy minął ich, posłyszał nagle przeraźliwy świst i straszne wyzwiska.
Żołnierze zatrzymali się przed szynkiem i krzyczeli:
— Śmierć kapitanowi Kastellar! Śmierć mordercy! Podły kat! Hiszpański parobek! Syn murzynki i psa białego! Śmierć wyrodkowi! Śmierć rzeźnikowi!
Pierwszym odruchem dyscyplinowanego oficera było sięgnąć po rewolwer i strzelić do zuchwalców. Enriko dotknął już broni, gdy posłyszał coś, co odebrało mu siły.