Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/202

Ta strona została przepisana.

całe życie, co niezawodnie sprawi panu kapitanowi prawdziwą przyjemność!
Roześmiał się ponuro i przestąpił z nogi na nogę.
Kapitan wciąż milczał. Czekał czegoś innego od dawnego kolegi szkolnego.
Faruba, niecierpliwy i, jak prawdziwy murzyn, łatwo się podniecający, jął się niepokoić.
Niepokój jego przeszedł wkrótce w gniew. Nie rozumiał i nie mógł znieść zagadkowego zachowania się oficera. Doprowadzało go to do wściekłości. Jeszcze nie śmiał wybuchnąć; próbował wywołać oburzenie w milczącym, zamyślonym mulacie.
— Niech pan kapitan nie bawi się w litość! — mruczał z cichym, złym śmiechem. — Co dla pana stanowi życie murzyna?! Fraszka! Niuch tabaki!! Czy tak, czy owak, teraz, czy trochę później, Joze Faruba doczeka się tytułu wisielca. Im prędzej — tem lepiej, panie kapitanie! Doprawdy! Może już czas posłać po wartę?
Enriko Kastellar potrząsnął głową i rzekł rozkazującym głosem:
— Milcz, żołnierzu!
Murzyn prychnął, jak koń, i odparł zuchwale:
— Mój porucznik nazywa mnie krócej — „małpa, czarna małpa“ — tak mówi do mnie przeklęty Hiszpan! Proszę się nie krępować!
— Milcz! — powtórzył kapitan. — Będziesz odpowiadał na pytania!
Faruba błysnął oczami, lecz umilkł i mimowoli wyprostował się.
— Wczoraj w bezczelny sposób powiedziałeś, że nie przyjdziesz, — a jednak przyszedłeś? — zapytał Enriko.