Wbiegł ordynans i krzyknął:
— Nagła zbiórka przy hangarach, panie kapitanie!
Oficer zaczął się w pośpiechu ubierać i po chwili wypadł z domu. Na schodach przystanął i rzucił żołnierzowi.
— Na stole pozostawiłem stare zeszyty. Spal tę bibułę, Migu!
Nie oglądając się, biegł ku hangarom.
Trąbka rozbrzmiewała coraz głośniej. Na maszcie lotniska podnoszono jakieś sygnały. Ze wszystkich stron śpieszyli piloci, obserwatorzy, mechanicy i żołnierze, pędzący od strony długiego, piętrowego gmachu koszar.
Jękliwe tony sygnału biegły drgającemi falami, coraz żałośniejsze, coraz bardziej trwożne.
W dość skromnem mieszkaniu madryckiem don Miguela de Floridablanca podejmowano gości. Przyjęcia urządzano tu każdej niedzieli. Generał, odwołany z kolonji, dostał przydział do centrali ministerjum i oddawna oczekiwał nowej nominacji. Z przerażeniem myślał, że będzie zmuszony zabrać ze sobą córkę na ciężkie życie w kolonjach lub też pozostawić ją w Madrycie na opiece starej ciotki — wdowy. Myśl o tem, że Liza będzie musiała pędzić bezmyślny żywot gdzieś pod równikiem, gorzknieć i starzeć się, napawała go przerażeniem. Ale i życie w Madrycie w skromnych warunkach materjalnych równałoby się także skazaniu córki na staropanieństwo.
Don Miguel używał więc wszelkich wybiegów, odnawiając dawne stosunki towarzyskie, aby móc wywozić panienkę w świat i ułatwić jej spotkanie odpowiedniego kandydata na męża. W tymże celu urządzał stroskany