Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/210

Ta strona została przepisana.

Odpowiedź ta zmieszała całe towarzystwo. Kłopotliwą sytuację gospodarzy naprawił sam Enriko Kastellar, mówiąc żartobliwie:
— Od tego czasu, jak noszę srebrne sznury oficera Akademji, spostrzegłem, że skóra mi zbielała. Wobec tak dziwnego zjawiska niebardzo się zastanawiam teraz nad cętkami i kratkami. Mój przyjaciel i opiekun, generał Kastellar hrabia de l’Alkudia gniewa się na mnie nawet, gdy mu przypomnę o swoim „afrykanizmie“!
Enriko bardzo zręcznie nawiązał ogólną rozmowę, sypał dowcipami i błyskotliwemi aforyzmami. Był zupełnie spokojny, pewny siebie i swobodny, a nikt nie spostrzegł drapieżnych i złośliwych błysków, migocących chwilami w zamglonych źrenicach kapitana. Przysiadł się do młodej damy, o smutnej, niemal tragicznej twarzy, i zaczął z nią wesołą rozmowę.
Goście jednak nie mogli się nadziwić, że generał Floridablanca zaprosił do domu mulata.
— Prawda, że jest on bękartem hrabiego de l’Alkudia i dyplomowanym oficerem, — szeptali do siebie, — lecz, na Madonnę, — mulat pozostaje mulatem!...
— Generał ma demokratyczne poglądy — wtrącił jakiś sepleniący młodzieniec. — Z pewnością, kiwnął na tego ciemnoskórego, aby przychodził i przypominał mu życie w kolonjach, gdzie don Miguel czuł się wielkim i potężnym! Te wspomnienia o minionej wielkości stają się u administratorów kolonjalnych manjactwem, nieuleczalną chorobą.
— A może... — zaczęła serdeczna przyjaciółka arystokratycznej donny Romany, lecz nie dokończyła, bo to, co chciała wypowiedzieć, nawet starej plotkarce wydawałoby się potwornem i zgoła nieprawdopodobnem.
— Kapitan zasmucił mnie dziś bardzo... — rzekła półgłosem Liza, przechodząc obok Enriko, gdy goście