— Słyszałem o tem — zauważył kapitan. — Myślę jednak, że nikt nie odważy się na wypowiedzenie wojny. Zbyt to ryzykowne przedsięwzięcie!
— Różnie o tem mówią — odparł lotnik i, pożegnawszy kolegę, wyszedł wkrótce.
Zaintrygowany pogłoską o wojnie, Enriko postanowił pójść wieczorem do kasyna. Cieszył się na myśl o możliwości niezwykłych, wstrząsających przeżyć i wzruszeń. Mogły one wytrącić go z męczącej bierności i uciążliwego bezwładu psychicznego.
Wybiła godzina dziewiąta, o której zwykle zasiadano do kolacji, gdy na sali zjawił się ordynans kapitana i jął mu dawać jakieś tajemnicze znaki.
— Co ci się przydarzyło, Migu?! — spytał Kastellar.
— Panie kapitanie, proszę przyjść natychmiast do domu — mruknął żołnierz, podejrzliwie oglądając się dokoła. — Senorita, nieznajoma senorita czeka na pana kapitana...
— Cóż to za senorita? — zdziwił się mulat. — Nie przyjmuję u siebie senorit. Powiedz jej, Migu, żeby sobie powracała, skąd przyszła!
Ordynans był już na progu, gdy kapitanowi mignęła myśl, że to, być może, donna Ineza de Mena zechciała odwiedzić go.
— Stój — krzyknął żołnierzowi. — Idę!
Szybko przebiegł plac lotniska i wszedł do domu.
Zdumiał się. Na fotelu przed biurkiem siedziała senorita Liza. Patrzyła na ciemne szyby okna i zdawała się być pogrążoną w niewesołych myślach.
— Senorito... — rzekł kapitan, wchodząc do pokoju.
Podniosła się i wyciągnęła do niego dłoń.
— Wiem, że popełniam szaleństwo. Liza Floridablanca w mieszkaniu samotnego, młodego oficera... — zaczęła.
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/214
Ta strona została przepisana.