duszny, z sercem oziębłem wykonywałem bieg życia, bez promyka nadziei, bez widma celu... O, jakżeż wielkiej, bezmiernie ciężkiej zbrodni dokonała na mnie mała, umiłowana Liza, o warkoczach czarnych, związanych żółtą wstążką, Liza o oczach dużych, szafirowych, co tak obłudnie płakać umiały nad losem Alonso el Bueno, a nie uroniły jednej łzy nade mną — dalekim i zapomnianym, jak ten, który nie powróci już nigdy, nigdy!... A tymczasem ja żyłem tylko imieniem twojem, Lizo, zamierzałem stać się najszlachetniejszym w duchu, największym w twórczej mocy człowiekiem, dumą i chlubą narodu, jasnością, przed którą gasną błyski odziedziczonej sławy, odchodzą w cień zasługi przodków, co nic poza szumnemi tytułami nie przekazali swoim potomkom — pysznym, pustym i nędznym!
Wstał i nerwowym krokiem przeszedł się po pokoju. Przez zaciśnięte zęby, czując wstrząsające nim dreszcze, mówił chrapliwie:
— Byłem szczęśliwy, że oto ja — pogardzany mulat stanę wkrótce na szczycie sławy i obalę nikczemny przesąd o niższości rasy, zrodzonej z nabrzmiałej żądzą ciemności przez potwora gwałtu i zbrodni bezkarnej! Lecz Liza milczała... Nie odezwała się na spowiedź i wołanie mego serca w „Świcie czy Zmierzchu?“, nie zrozumiała ukrytych uczuć gorących i potężnych, nie wyciągnęła ręki do swego Enriko — Enriko el Desgraciado, nie zapłakała nad nim ani z radości, ani ze smutku... Liza, mała Liza z pałacu pod niebem afrykańskiem umarła wtedy, widać, bo gdyby żyła, czyż nie zawołałaby głosem przyjaźni do mnie — dalekiego, stęsknionego i miłującego ją nad życie?! Liza, moja Liza umarła, a z jej śmiercią stanęło w bezruchu moje życie, samotne, beznadziejnie puste, nikomu niepotrzebne.
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/218
Ta strona została przepisana.