cja nie dopuszczali nikogo, potrącając zbyt ciekawych kolbami lub tłukąc kijami.
— Muszę teraz czekać na najbliższy statek, który dostarczy mi paliwa i smarów, wysłanych z Hiszpanji — rzekł kapitan z uśmiechem do żołnierzy z warty.
— Pan kapitan poleci jeszcze? — spytał sierżant.
— Polecę! — zawołał z nagłą wesołością mulat. — Będzie to najlepszy mój lot, chłopcy!
— O, Madonna! Pan kapitan taki odważny! — odpowiedział sierżant, ze zdumieniem patrząc na oficera.
Skończywszy z oglądaniem aparatu, Enriko Kastellar zapalił fajkę i wyszedł na brzeg Elaro.
Przyjrzawszy się mętnemu prądowi napół wyschłej rzeczki, ruszył wzdłuż wąskiego pasma piasku, coraz bardziej przysypującego łożysko.
Łąka się skończyła. Niewysoka dżungla, opleciona lianami i bluszczem, zbiegała ku brzegowi. Jedyna ścieżka wiła się pośród zarośli krzaków i wysokich, spalonych słońcem chwastów. Mulat znał tę ścieżkę. Pamiętał dobrze, jak biegł nią na wschód, aby koło starego baobabu, po kamieniach przebrnąć na drugą stronę rzeki i iść przez dżunglę do szałasu czarownika.
Ścieżka skręciła na prawo. Enriko, obchodząc łąkę i ogrody żołnierskie, zbliżał się do dzielnicy wojskowej. Ujrzał niebawem małą polankę wśród niedawno wypalonych zarośli „dumm“ u. Żołnierze, pracujący na polu, znosili tu odpadki i wyrywane z grząd zielska. Tu niegdyś stała trzcinowa chatka Beliry, gdzie pewnej zgiełkliwej nocy, podczas szalejącej podzwrotnikowej burzy, urodził się on, kapitan hiszpańskiego sztabu generalnego, słynny pilot, świetnie zapowiadający się pisarz — Enriko, syn murzynki i don Kastellara hrabiego de l’Alkudia...
— Cha-cha-cha! — roześmiał się szyderczo i, obejrzawszy się po pustkowiu, okrytem kupami gnijących
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/229
Ta strona została przepisana.