Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/230

Ta strona została przepisana.

liści kapusty, kukurydzy i suchych badyli, zanieczyszczonem śmieciami, odpadkami ludzkiemi i zardzewiałemi blaszankami od nafty, pomyślał, że jest to wierny obraz jego życia.
Z gąszczu rozległ się cichy, drwiący głos:
Caballero, jak widzę, jest w dobrym humorze!
Enriko odpowiedział ze śmiechem:
— W wybornym! Podobno człowiek, powracający do rodzimego kąta, staje się, jakgdyby dzieckiem. Ale wyłaź już z tych krzaków, Joze Faruba! Cha-cha! Nie jesteś ani żółwiem, ani też jaszczurką, co się gnieżdżą w takich haszczach!
Murzyn — ogromny, półnagi, o twarzy bezczelnie roześmianej, przedarł się przez powikłaną sieć zarośli i stanął przed kapitanem. Miał oczy zmrużone, nieufne, a szydercze zarazem.
— Melduję się panu kapitanowi — mruknął, po błazeńsku wykrzywiając szeroką, lśniącą twarz. — Dezerter jego królewskiej mości, potomek królów Ghana, — Joze Faruba, dawny kapral 8-go pułku strzelców imienia infanta Ferdynanda-Marji-Salvatora Kastylskiego...
— Ach... potomek królów! — zawołał mulat. — Ależ, kochany drabie, posiadasz tytułów coniemiara, a jeden od drugiego szumniejszy. No — dobrze! Pocóżeś to wołał mnie, Joze? Muszę cię uprzedzić jednak, aby później nie było nieporozumień pomiędzy nami, że w kieszeni mam nabity browning dużego kalibru...
Murzyn wyszczerzył kły i ukłonił się nisko. Po chwili, zuchwale patrząc na kapitana, powiedział:
— Tak to się chodzi na schadzkę ze szkolnym kolegą, caballero? Prawdopodobnie — masz niezupełnie czyste sumienie... No, ale to — twoja sprawa... tymczasem.
— Gadaj, co masz na myśli! — rzucił Kastellar, marszcząc brwi.