Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/234

Ta strona została przepisana.

janina! Gdy pewnego razu głodna i chora zbuntowała się, generał Floridablanca kazał ją obić kijami. Patrz!
Enriko Kastellar przerażonym wzrokiem wpijał się w chude plecy starej Murzynki. Okryty głębokiemi bliznami, poszarpany, zniekształcony grzbiet zgarbiony był, sztywny i wynędzniały.
— Patrz, co uczynili z twoją matką przedstawiciele twego króla, niewolniku spodlony! — zasyczał Joze, pochylając się do ucha kapitana, który drżał cały i oczy zasłaniał rękami.
Po chwili murzyn skinął ręką w stronę staruchy i mrugnął do niej.
Straszne, wstrętne widmo wślizgnęło się w haszcze i zniknęło, jak mara. Faruba znowu usiadł na ziemi i milczał.
Kapitan z trudem powracał do przytomności.
— Belira... matka... don Miguel Floridablanca... te blizny... straszne... okrutne.... Nędznicy! Oprawcy! Zemsty!
Gdy odjął ręce od twarzy, bladość okrywała ją, w oczach jego migotały ognie nienawiści, szczęki zaciskały się z rozpaczliwą mocą. Rzucił nieprzytomne spojrzenie na murzyna i rzekł głośno:
— Idę z wami! Czekajcie mego sygnału...
— Niech będzie błogosławiony ten dzień — szepnął murzyn — dzień miłosierdzia dla uciemiężonych!
Przyczołgał się do stóp kapitana i objął go za kolana — cichy, pokorny, porwany wdzięcznością.
— Gdy będziesz mi potrzebny, Joze, pozostawię tu czerwoną szmatkę na krzakach, — rzekł mulat, łagodnym ruchem odsuwając od siebie wzruszonego murzyna. — Wiesz, gdzie masz mnie szukać...
— Przybiegnę, jak pies, na pierwszy zew twój, panie, jak pies — wierny dla ciebie, a wściekły i kąśliwy dla