Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/236

Ta strona została przepisana.

Tegoż wieczora plakaty, ogłaszające mobilizację, a podpisane przez kapitana Kastellara, porozlepiano na latarniach i rogach domów, Czarni „czausze“ — gońcy — biegli poprzez dżunglę w różnych kierunkach, niosąc w ręku krótkie laseczki z przywiązanemi do nich rozkazami do komisarzy policji, naczelników obwodów i wójtów, aby niezwłocznie rozpoczynali pobór rekrutów i zmobilizowanie rezerwistów.
Przez cały miesiąc w mieście panował zgiełk i bieganina.
Obok dzielnicy wojskowej powstało nowe miasteczko, z trzcinowych, stożkowatych szałasów złożone. Kapitan Kastellar otoczył dawne koszary temi lekkiemi budowlami, przepełnionemi tubylcami, powołanymi do szeregów. Składy materjałów bojowych, arsenał, magazyn intendentury, urządzenia portowe zostały wkrótce ogarnięte potrójnem kołem czasowych koszar murzyńskich. Na placu dzielnicy wojskowej i na łące nad Elaro odbywały się ćwiczenia; z głębi dżungli dobiegały odgłosy salw; uczono tam młodych żołnierzy władania bronią palną. Sam kapitan, otrzymawszy z Hiszpanji przesłany mu ładunek benzyny i smarów, codziennie odbywał krótsze i dłuższe przeloty nad kolonją.
W pałacu gubernatorskim starzy urzędnicy nie mogli się nadziwić tak pomyślnie przeprowadzonej mobilizacji. Naogół murzyni bardzo niechętnie szli do wojska. Trzeba ich było skłaniać do tego, kusząc barwnym strojem wojskowym, upominkami, mocnemi trunkami i skreśleniem zaległych podatków, lub pogróżkami i surową karą.
Tym razem czarni ochoczo sypnęli się do biur poborowych. Szli nawet ci, których już poprzednio zwolniono od służby wojskowej. Takiego entuzjazmu ze strony murzynów nie notowano nigdy.