Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/240

Ta strona została przepisana.

cały gmach dokoła. Spostrzegł stojącego na tarasie człowieka, który sygnalizował mu jaskrawą płachtą, być może, zerwaną z masztu flagą Hiszpanji. Wołano go na pomoc — całą nadzieję pokładano w nim — obrońcy kolonji i oficerze sztabu generalnego.
Murzyni przypuścili szturm błędnie i nierozsądnie. Nie spełnili jego rozkazu, żądni natychmiastowego zwycięstwa i mściwego rozlewu krwi.
Zaatakowali jedynie lewe skrzydło, nie posiadające żadnego wejścia i najlepiej nadające się do obrony. Należało natychmiast pokierować powstańcami i zmienić nieudolny plan ataku.
Już skierował samolot ku Elaro, aby czemprędzej wylądować, gdy wzrok jego padł na altankę, ukrytą wpośród wysokich, cienistych palm.
W chwili, gdy ważyły się losy miljona ludzi i gdy on sam zamierzał przekreślić na zawsze własne życie, napłynęły wszechpotężne wspomnienia.
Tu po raz pierwszy spostrzegł niegdyś nieznane dotychczas gorące błyski w szafirowych oczach Lizy Floridablanca; tu zaznał słodyczy i żaru pierwszego pocałunku; tu, wreszcie, widział Lizę po raz ostatni — przed opuszczeniem kolonji. Tam, gdzie teraz podnosiła gałęzie dziwaczna mimoza, dotykał niegdyś płonącem czołem żelaza sztachet z mosiężnemi herbami Hiszpanji, tam w rozpaczy przywarł wargami do ust dziewczyny w białym, puchowym płaszczyku, słyszał jej szloch zduszony i widział ją, biegnącą z żałośnie wyciągniętemi przed siebie ramionami, — wiotką, zbolałą, bezradną...
A to lewe skrzydło pałacowe? Tam mieściły się pokoje Lizy, tam czytał jej smutną opowieść o dziwnym rycerzu z La Manczy, a ona to śmiała się wesoło, to znów płakała nad nieszczęściem Alonso el Bueno i jego gorzkim powrotem do smutnej rzeczywistości...