mywanych trawników i barwnemi plamami klombów, gdzie nieustannie kręcili się murzyni, polewając murawę i kwiaty lub zmiatając naniesiony przez wiatr słony piasek morski.
Rosły tu wysokie palmy kokosowe i rozłożyste areki; żywopłot z gęstych, kwitnących krzaków i sztywnych „dumm“ przylegał do żelaznych sztachet ze złoconemi herbami Hiszpanji.
Dalej biegła lśniąca wstęga szosy asfaltowanej, a niżej — pasmo żółtego, gorącego piasku, na który wbiegały z lekkim pluskiem łagodne, skrzące się fale ciepłego oceanu. Wieczorem obraz się zmieniał. Drzewa i krzaki ciemniały, stawały się czarne, niby wycięte z okopconej blachy. Piasek nabierał czerwonych i liljowych odcieni, ale wkrótce okrywały go niespokojne, rozpasane fale, nadbiegające długiemi rzędami i z hukiem bijące w molo nadbrzeżne. Wtedy z łoskotem wylatywały ponad cementowe bloki muru wściekłe potwory, siwe od piany, i rozpryskiwały się bez śladu.
Mulat stał przed oknem i bezwiednie ogarniał wzrokiem piaszczysty brzeg, połyskliwą szosę, okryty lasem palmowym przylądek, daleko wcinający się w morze, jarzącą się miljonami ogników taflę oceanu, gazon i pracujących na nim ludzi w białych „bubu“ murzyńskich. Myśli jego były w tej chwili na korcie, gdzie pozostawił Lizę.
Przypomniał sobie gniew dziewczyny, gdy przegrała do niego trzy sety zrzędu. Uśmiechnął się. Była prześliczna i zabawna! Potrząsała grzywą miękkich, czarnych włosów, błyskała szafirowemi oczami i ukazywała drobne, lśniące ząbki...
Jakiś ostry niepokój ogarnął go nagle. Coś zimnego, jakgdyby przeczucie zbliżającego się nieszczęścia, zakradło mu się do duszy. Przymknął powieki i zacisnął wargi.
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/25
Ta strona została przepisana.