Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/31

Ta strona została przepisana.

— Ach! Że dostanie nagrodę za świetne świadectwo ukończenia nauk? Wiem już o tem od ojca prefekta 500 „pesetas“? Aż sto ciężkich „durosów“! Będziesz miljonerem, mio amigo![1] — śmiała się Liza, klaszcząc w dłonie.
— Nietylko to, córeczko, nietylko to! — zauważył generał.
— Cóż jeszcze obmyśliliście dla Enriko? — zapytała radosnym głosem.
— Pojedzie do Madrytu na wyższe studja! Cieszysz się za Enriko?
Liza nagle zbladła i opuściła ręce.
Trwało to jedną chwilę, bo nagle potrząsnęła główką i błysnęła oczyma groźnie i namiętnie.
— Nie zezwalam na to! — rzekła porywczo. — Co ja tu pocznę bez niego? On też nie zechce jechać! Prawda, Enriko?
Twarz mulata zesztywniała, powieki do połowy przykryły rozmarzone, wyraziste oczy, szczęki zwarły mu się mocno.
— Wyjadę, aby zdobyć dla siebie życie... — szepnął.
— Zdrajca! — zawołała i z głośnym szlochem wybiegła z pokoju.
— Ta mała kobietka myśli, że na świecie wszystko się dzieje jedynie dla niej! — uśmiechnął się don Miguel.
Enriko Kastellar nie odzywał się. Stał nieruchomy, wpatrzony przed siebie i milczał, jak grób.
Nic nie mówiąc, skłonił się przed gubernatorem, i ruszył ku wyjściu.
— Statek odpływa za tydzień, Enriko! — rzucił mu wślad don Miguel.

— Jestem gotów! — odpowiedział mulat i wyszedł.

  1. Mój przyjacielu.