Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/36

Ta strona została przepisana.

Dziewczyna przywarła do ramienia Enriko i milczała. Było to niepokojące milczenie.
On czuł na swojej dłoni zimne, drżące palce dziewczyny i żar, który bił od niej. Serce kołatało mu w piersi, jakgdyby rozsadzić je chciało.
Nie mówili nic do siebie.
Przed bramą siedział z brewjarzem ojciec Roberto. Dawno skończył modły i pozostał nieruchomy, zatopiony w myślach. Cichy, skromny „Biały Brat“, który spędził szmat życia na odludziu Sahary, a teraz oddał się bogobojnej pracy w skwarnym kraju czarnych, prostych, uciemiężonych ludzi, — lubił tę godzinę ciszy.
Zdaleka posłyszał odgłosy kroków i poznał idącą parę.
Nachmurzył brwi, a smutek spłynął mu na wychudłą, bladą twarz.
Liza zatrzymała się i szepnęła:
— Przypomnij sobie dobrze „Carcel de amor“, don Enriko Kastellar, hrabio de l’Alkudia!
— Co powiedziałaś?! — wykrzyknął mulat głosem, pełnym przerażenia i rozpaczy.
Lecz dziewczyna wyrwała rękę z pod jego ramienia i pobiegła, znikając w mroku alei.
Enriko ze spuszczoną na pierś głową, wzburzony i przejęty nawałnicą uczuć i myśli, mijał zakonnika.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus — pozdrowił go cicho i zamierzał przejść dalej, lecz prefekt skinął na niego.
Przyjrzawszy mu się bacznie, ojciec Roberto rzekł:
— Przed tobą — ciężka i długa droga walki o miejsce na świecie, chłopcze! Posłuchaj rady człowieka doświadczonego i przyjaznego! Nie porywaj się na to, co jest niedoścignione, bo rozgoryczona i zatruta niepowodzeniem dusza może się zbuntować i załamać. Nie nagromadzaj własnemi rękami przeszkód na swej drodze!