Enriko słuchał uważnie.
Po chwili ucałował dłoń mnicha i syknął:
— Usłyszałem dziś, że nie wolno mi chadzać wszystkiemi drogami, a wszakże pójdę niemi!
„Biały Brat“ westchnął ciężko i szepnął z troską w głosie:
— Szczęść ci Boże, synu!
Tej nocy Enriko Kastellar nie spał. Po raz pierwszy nawiedziła go paląca troska miłosna. Przyszła była nań oddawna, lecz obawiał się uświadomić ją sobie, wyszeptać słodkie słowo — „miłość“. Wyczuwał ją zresztą i przeżywał inaczej. Stała się teraz dla mulata nieskońezonem pasmem tęsknicy, zachwytu i radosnego szczęścia.
Modlił się gorąco, namiętnie do Boga, błagając, aby się to pasmo nie przerywało nigdy. Młodość nie zna czasu, ani jego praw, ani też zrozumienia, że życie ludzkie stanowi kroplę, atom w oceanie nieskończoności.
Tej pamiętnej nocy pojął prawdę tragiczną.
Liza Floridablanca kazała mu, aby przypomniał sobie czytany wspólnie stary, czuły romans „Carcel de amor“. Miał go w pamięci ze wszystkiemi szczegółami.
Odtwarzał sobie narodziny miłości dwojga ludzi, ich wstydliwość wobec budzącego się uczucia, tajemne spotkania, namiętne objęcia i jeszcze bardziej płomienne przysięgi, które dały kochankom moc do zwalczania spiętrzonych wokół przeciwności.
Dawno czuł, że kocha Lizę, lecz drżał na samą myśl o tem. Wydawała mu się bluźnierczą i zuchwałą. A jednak czynił wszystko, aby pozyskać tę czarnowłosą panienkę, o ognistych szafirowych oczach i ustach pełnych, świeżych i gorejących. Imponował jej zdolnościami