sobie, że jeden tylko wychowanek „Białych Braci“ nie zechciał skorzystać z pomocy prefekta. Był to Joze Faruba — murzyn, śmieszny, wesoły i rubaszny.
Skończył nauki w zeszłym roku, a gdy brat Robert oznajmił mu, że zamierza umieścić go w biurze policji w obwodzie Sambo, Joze odpowiedział głośnym śmiechem i, patrząc bezczelnie na przełożonego, odparł:
— Co? Ja do policji? Gdybyście mnie nawet zrobili ministrem, to i wtedy nie przyjąłbym tego stanowiska. Nie chcę przez całe życie wysługiwać się Hiszpanom. Nie dla mnie taki los! Jestem potomkiem królów, chcę mieć królewskie życie! Królewskie!
Zakonnik uśmiechnął się łagodnie i spytał:
— Cóż to ma być za życie, Joze?
Murzyn się zaśmiał jeszcze głośniej i wypalił:
— Królewska wolność!
— Gdzież ty ją znajdziesz, chłopcze?
— Już znalazłem! — odparł zuchwale. — Jestem zdrów i silny. Oddawna już zapisałem się na statek, jako majtek.
— Ubogie, ciężkie życie... — zauważył mnich.
— Na okręcie karmią i ubierają — odpowiedział. — Wszystko, co zarobię, będę używał na życie — takie, jakie mi się spodoba pędzić! Gdy zechcę — będę pracował, jak pracowali niegdyś, w czasach niewolnictwa moi podbici przodkowie, a gdy nie zechcę — będę leżał dogóry brzuchem, patrzył w niebo, gryzł banany lub araszidy[1] i marzył o dawnem cesarstwie moich pradziadów lub o innych niebieskich migdałach!
Wybuchnął ryczącym śmiechem i śmiał się długo.
- ↑ Orzechy ziemne.