Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/54

Ta strona została przepisana.

W duszy jego wzbierały łzy.
W sercu to zapalała się, to nagle przygasała nadzieja.


ROZDZIAŁ V.

Na zalanej słońcem Puerta del Sol, jak zwykle, o każdej porze dnia i nocy, tłoczno było i hałaśliwie. Przed kościołem Buen Succeso stał wysoki, zgrabny młodzieniec w białym stroju i czarnym kapeluszu o szerokiem rondzie. Zapatrzony był w piękne malowidło nad frontonem, przedstawiające słońce.
Powolnym krokiem wszedł do ciemnego kościoła i, stanąwszy przed bocznym ołtarzem, w małej kapliczce, ukrył twarz w dłoniach i modlił się w skupieniu.
Gdy wyszedł na plac, oczy młodzieńca błyszczały, a z pięknej, oliwkowej twarzy biła pewność i śmiałość.
Przechodzące obok niego senory i senority rumieniły się nagle i roziskrzonym wzrokiem, ze zmysłową ciekawością ogarniały zwinną, silną postać mulata i jego wyrazistą, natchnioną twarz.
— Madonna de Sagrada! — szeptały. — Osłoń nas przed pokuszeniem!
Jakaś dziewczyna, sprzedająca kwiaty, rzuciła mu bukiecik narcyzów.
Uśmiechnął się, złapał kwiaty w powietrzu i sięgnął do kamizelki po pieniądz.
— O, nie trzeba! — zawołała dziewczyna. — Chciałam sprawić przyjemność pięknemu caballero!
— Dziękuję! — powiedział. — Senorita jest dobra i miła. Życzę jej powodzenia, aby do obiadu nie pozostało w koszu ani jednego kwiatka!
Uśmiechnęła się do niego radośnie i skinęła ogorzałą ręką.