Nie spostrzegł, że przez szczelinę pomiędzy zwalonemi w nieładzie książkami badało go okrągłe oko o przenikliwem spojrzeniu.
Wreszcie od strony łysej czaszki rozległ się cienki, jakby sztuczny głos:
— Proszę się zbliżyć!
Enriko podszedł do stołu, a wtedy łysa czaszka poruszyła się i zaczęła się podnosić. Zjawiła się żółta, niby pergaminem obciągnięta twarz, wąska i ostra, jak klinga noża. Na cienkim, haczykowatym nosie połyskiwały złote okulary; grube, trochę wywinięte wargi usiłowały wyrazić uprzejmy uśmiech. Chuda, pomarszczona szyja wyglądała żałośnie z szerokiego, nieświeżego kołnierzyka, związanego czarną kokardą krawata; staroświecki, dziwacznie długi surdut, wyszarzały i wyświechtany, sięgał poza kolana; szerokie, białe spodnie płócienne oraz miękkie pantofle dopełniały stroju posiadacza łysej czaszki.
Był to potentat literacki, Don Jeronimo Atocha, wydawca i redaktor największego miesięcznika „Ronda“ i wytrawny, surowy krytyk w jednej osobie.
Redaktor wskazał gościowi krzesło i, usiadłszy, otoczył się obłokiem dymu, ssąc bursztynowy cybuch arabskiego „nargile“.
Okrągłe, czarne oczy świdrowały mulata.
— Przyszedłem zapytać o los powieści mojej, którą złożyłem w biurze „Rondy“ przed miesiącem... — zaczął młodzieniec.
— Ach, ach, ach!... — zajęczał piskliwie Atocha. — Że też nie domyśliłem się odrazu, kogo mam zaszczyt przyjmować! To caballero jest tym Enriko Kastellar, autorem, „Świtu czy zmierzchu“? Nuestra Senora de la Almudena! Niech mi caballero wierzy (mówi to panu stary krytyk), żeś napisał piękną, zupełnie piękną
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/56
Ta strona została przepisana.