złocistym, biała kapa i stołki — pociągały łagodną, promieniującą bielą, wiszący nad szafą portret Cervantesa śmiał się czarnemi oczami, pełnemi mądrości.
Enriko z podziwem przyglądał się swej izdebce, którą wynajmował u staruszki, donny Marji Meadez, wdowy po profesorze szkoły kolonjalnej.
Po raz pierwszy pokoik wydał mu się przyjemnym i przytulnym.
Spędził w nim sporo czasu, ale dopiero dziś uśmiechnęły się do niego mury i przedmioty, na które patrzał codziennie. Rozumiał, że wewnętrzna radość, bardziej niż słońce, rozświetliła skromną siedzibę studencką.
Usiadł przy biurku i, pochyliwszy się nad bukiecikiem narcyzów, zamyślił się.
W ciężkiej pracy schodził mu czas. W szkole spotkał się wyłącznie z Hiszpanami. Byli to synowie drobnych urzędników kolonjalnych; przygotowali się do służby w kolonjach hiszpańskich, albo też w Argentynie, Nikaragua i Venezueli, gdzie chętnie widziano wychowańców szkoły madryckiej. Zabezpieczała ona byt i karjerę, to też młodzież uczyła się starannie. Mulat stanął wobec poważnych konkurentów. Z trudem wywalczył sobie czołowe miejsce wśród nich i z uporem, z wysiłkiem nieustannej, wytężonej pracy utrzymywał się na swej placówce. Studenci ocenili zdolności i pracowitość kolegi i nie zazdrościli mu. Mulat czuł się wśród nich spokojnie. Nikt nie obrażał go, nikt nie starał się okazywać mu swojej wyższości. Młodzi ludzie, w przeważającej liczbie urodzeni w kolonjach, mieli wśród murzynów, Arabów i Indjan przyjaciół, znali ich dobrze i nie czuli tego „wrodzonego“ wstrętu, jakim się szczycą ludzie z metropolji. Zresztą wiedzieli, że rząd nie dopuści, aby zdolniejszy od nich mulat wzbił się zbyt wysoko.
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/61
Ta strona została przepisana.