Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/63

Ta strona została przepisana.

i zwiedzał wspaniałe muzea madryckie. Szczegółowo poznał piękne Museo Nacional de Pintura y Escultura na Prado, Armeria, Archivo Historico Nacional, Museo Arquelogico, Museo de la Real Academia de la Historia na Calle del Leon, Museo de ciencias naturales; znał tu każdy zakątek, miał przyjaciół wśród kustoszów, którzy oprowadzali i dawali wyczerpujące wyjaśnienia sympatycznemu mulatowi, palonemu żądzą wiedzy.
W pracy topił tęsknotę i, zaciskając zęby, szeptał do siebie:
— Otworzę wszystkie drogi przed sobą, a wtedy...
Bał się dokończyć myśli swojej, bał się, bo nie wiedział, czy, zdobywszy życie przebojem, osiągnie cel główny — Lizę? Najprostsza droga i, w pojęciu Hiszpanów, jedyna, szła w innym, wstrętnym dla niego kierunku. Musiał zdobyć szlachectwo, aby ośmielić się sięgnąć po córkę dumnego „hidalga“, jakim był generał Floridablanca.
Znał tę drogę, zastanawiał się nad nią przez długie noce bezsenne, męczeńskie godziny tęsknoty i miotań ducha. Nazywał ją „drogą poniżenia“ i odkładał dzień, w którym miał wstąpić na nią. Czynił to nie ze strachu i wstydu, ani dlatego, ażeby chciał uchylić się od danego Lizie przyrzeczenia. Chciał przedtem zdobyć dla siebie pewną, uznaną wartość. Dawałoby mu to rękojmię, że ojciec jego, znienawidzony Dominiko Kastellar hrabia de l’Alkudia, nie waży się potraktować go, jak psa, jak pogardzanego żebraka, wchodzącego do domu z wyciągniętą po jałmużnę dłonią.
Nie wiedział, co ma czynić, aby uzyskać tę wartość niezaprzeczalną i uznaną przez szerszy ogół. Cóż mogło bowiem obchodzić hrabiego de l’Alkudia, że jakiś tam mulat, posługujący się częścią jego nazwiska, wybił się na czoło studentów szkoły kolonjalnej? Czemżeż