Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/65

Ta strona została przepisana.

w głowie tęskniącego młodzieńca, aż bez wiedzy jego i woli stężały w postanowienie niezłomne, mocne, jak granit, niezmienne, jak bronz.
— Biec natychmiast do domu, usiąść przy biurku i napisać powieść, w którą mógłby włożyć cały żar serca, męki duszy, świty i zmierzchy nadziei. Napisać ją tak, aby została przyjęta przez prasę... Liza przeczyta ją, bo kancelarja gubernatora otrzymuje wszystkie pisma... Prędzej! Prędzej!
Rzucił wdzięczny wzrok na Miguela Cervantesa de Saavedra, źródło jego natchnienia, radości zrozumienia rzeczy utajonych i... łez Lizy — łez, z których wykwitła jej miłość.
Tegoż wieczora zaczął tworzyć swoją powieść — „Świt czy zmierzch?“, tak życzliwie powitaną przez potężną „Rondę“ madrycką surowego don Atocha.
Enriko pracował nad swoim utworem cały rok i, starannie przepisawszy, złożył go w biurze „Rondy“. Obecnie wiedział już, że zostanie wydrukowany i to gdzie — w największym, najpoczytniejszym miesięczniku!
Teraz zostawało tylko czekać cierpliwie kolejnego zeszytu pisma.
Drżał na samą myśl, że ujrzy tytuł powieści i swoje pod nim nazwisko: Enriko Kastellar. A potem? „Ronda“, owinięta w grubą bibułę, popłynie z Kadyksu na Kubę, do Argentyny, Venezueli i do małej kolonji afrykańskiej, gdzie weźmie ją w drobne, kochane dłonie Liza Floridablanca. Będzie ona przerzucała niedbale stronice grubego zeszytu, przeglądała ilustracje i nagle... ach! Błysną radośnie szafirowe, pełne płomieni oczy, rumieńce zaleją cudną, drogą twarzyczkę, drgną usta i falować pocznie pierś.