rębny i niedostępny. Czuł, że od dnia dzisiejszego wstąpił na jedną z zakazanych dróg i nie ustąpi z niej. Wiedział, że była ona drobnym ułamkiem obszernej sieci innych szlaków, prowadzących na promienny szczyt, gdzie jaśniała zasnuta mgłą słoneczną czarnowłosa dziewczyna o oczach szafirowych, o ustach świeżych i płonących. Gdzieś w niedosiężnej głębinie świadomości śpiewny głos wymawiał jedno tylko słowo — „Liza“... Poza tą krótką pobudką miłosną nie słyszał nic, a jeżeli dobiegały go jakieś okrzyki i śmiech — to były podobne do dalekich odgłosów z poza grubych murów.
Nie zdając sobie sprawy, znalazł się na brzegu stawu, tuż przy konnym posągu króla Alfonsa XII, i dwa razy okrążył cały basen, obojętnym wzrokiem ślizgając się po fontannach Galapagos — z żółwiami, i Alcachofa — z fantastycznemi, stylizowanemi roślinami.
Wreszcie skierował się w boczną aleję i stanął przed rzeźbą Ballvera, przedstawiającą upadłego anioła. Oprzytomniał i zapatrzył się. Nie mógł długo oderwać oczu od oblicza buntowniczego ducha. Ze straszliwą wprost potęgą każdy rys tej twarzy wyrażał rozpacz upadku i dumę zuchwałego porywu.
Aleja znowu wyprowadziła mulata na brzeg stawu. Czując pragnienie, Enriko wstąpił do kawiarni parkowej.
Tłum zapełniał obszerną salę i przyglądał się amatorom jazdy na wrotkach, z cichym szczękiem kółek mknących po asfalcie areny, otoczonej niewysoką barjerą.
Mulat szukał wrolnego miejsca. Spostrzegłszy to, jeden z kelnerów wskazał mu krzesło przy stoliku. Siedziało tu towarzystwo, złożone z dwóch starszych panów i trzech dam — jedna z nich poważna już, o obfitych siwych włosach i dwie młode.
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/68
Ta strona została przepisana.