Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/72

Ta strona została przepisana.

Wstała i, rzuciwszy mulatowi porozumiewawcze spojrzenie, szybko poszła w stronę baru.
Enriko przeglądał miesięcznik, starając się wyobrazić sobie wygląd swej powieści na łamach pisma. Siedział wzruszony niewymownie, przejęty tą ważną w jego życiu chwilą i ani myślał słuchać toczącej się wpobliżu rozmowy. Wkrótce jednak doszły go jej urywki.
— W żyłach tego mieszańca musi płynąć najszlachetniejsza, być może, nawet błękitna krew... — mówił jeden z panów.
— Postawa i ruchy najprawdziwszego hidalga! — dodał drugi.
— Piękny młodzieniec... Szkoda, że mulat! — westchnęła siwa dama.
Enriko oczami szukał kelnera, lecz ten zaprzepaścił się w tłumie i nie pokazywał. Trzymając w ręku srebrną monetę, mulat czekał z niecierpliwością.
Blondynka wkrótce powróciła i niedbałym głosem rzekła:
— Nie znalazłam donny Katariny, może zresztą wzięłam kogoś innego za nią!
Zaśmiała się cicho, patrząc wyzywającym wzrokiem na siedzącego naprzeciwko młodzieńca.
Po chwili poruszyła się gwałtownie i zrzuciła na podłogę torebkę.
— Inezo! — zawołała siwa pani. — Jesteś zawsze nieostrożna!
Mulat natychmiast schylił się, zamierzając podnieść zrzucony przedmiot.
Mała, taftowa torebka leżała pod stołem. Sięgnął po nią, lecz w tej samej chwili blondynka koniuszczkiem wąskiego pantofelka popchnęła ją ku niemu. Enriko spostrzegł przypięty zwierzchu skrawek papieru i napis, z dużych, ostrych liter złożony: