Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/81

Ta strona została przepisana.

do życia całej rodziny; wzamian uczono ich uprawy nieznanej im i niepotrzebnej bawełny, aby dostarczać ładunku dla okrętów europejskich; inne — wymagały od nich oddania swych nieletnich córek na poniewierkę rozpustnym urzędnikom policyjnym lub do koszar żołnierskich, skąd powracały często obciążone wstrętną, zabójczą chorobą lub przekleństwem hańbiącego macierzyństwa.
Zastanawiając się nad tą niepojętą biernością, tchnącą zgrozą, wyczuwaną nieraz, Hiszpanie dziwili się szczerze. Rozumieli przecież, że gdyby te tłumy czarnych, uciemiężonych ludzi, wstrząśniętych nagłym szałem buntu, runęły na stolicę kolonji i na drobne osiedla białych kolonistów, — zrzuciłyby w ciągu jednego dnia ciężkie, nieznośne jarzmo niewoli, obłudnie zamaskowanej artykułami prawa kolonjalnego!
Właśnie taka myśl pewnego skwarnego dnia zaprzątała głowę samego gubernatora, generała Floridablanca.
Upały dosięgały najwyższego szczytu. Pierś z trudem oddychała, serce biło mu gwałtownie, przekrwione oczy bolały, głowę przytłaczała gorąca, ciężka mgła, a jakieś niepokojące, dziwne dreszcze wewnętrzne wstrząsały osłabłem ciałem.
Gubernator nie mógł dziś pracować. Odesłał sekretarza, nie przejrzawszy nawet przyniesionych mu do podpisu papierów. Zaczął chodzić po zacienionym gabinecie, starając się iść środkiem sali, ponieważ jedynie tu odczuwał świeższy powiew zawieszonego pod sufitem wachlarza. Ciągnęły się od niego sznury do sąsiedniego pokoju, gdzie stały szafy z tomami kodeksu prawa, wisiał portret ministra kolonji, a pod nim tkwiły od lat kilku szeroka, skórą obita otomana, biurko, fotel i dwa bambusowe krzesełka. Była to prywatna pracownia wielkorządcy, w której, zresztą, przez okres swego urzę-