dowania ani razu nie pracował. Teraz kazał umieścić tam murzyna, który musiał poruszać wachlarzem przez cały czas przebywania gubernatora w jego oficjalnym gabinecie, gdzie generał rozmyślał nad uszczęśliwieniem biernych i ciemnych, jak nocna dżungla, szczepów murzyńskich.
Chodzenie znużyło go niebawem, więc przywlókł fotel i usiadł pośrodku sali, znalazłszy miejsce najżywszego powiewu. Usiadł i przymknął oczy. Stojący w korytarzu „czausz“[1] zajrzał przez dziurkę od klucza i zmrużył oko w stronę stojącego z karabinem wartownika.
— Gubernator spać! — szepnął, wykrzywiwszy twarz i błysnąwszy zębami.
Żołnierz zrzucił z ramienia karabin i rozpiął kołnierz bluzy.
— Carrambo! — mruknął, zdejmując kapelusz i wycierając rękawem spocone czoło. — Nareszcie!
Usiadł na ławce i zapalił cygaro.
Gubernator nie spał jednak. Zmorzył go upał i rozmarzył prąd powietrza.
— Hej, tam! — zawołał, patrząc na drzwi sąsiedniego pokoju. — Wachluj mocniej!
Płachta, zwisająca z sufitu, poruszała się miarowo i powolnie.
— Co u djabła! — mruknął generał. — Ogłuchł, czy co — ten tam czarny...
Z westchnieniem powstał i ociężałym krokiem poszedł ku drzwiom.
Otworzył je i stanął zdumiony.
Przed drzwiami, na macie, rzuconej na posadzkę, siedziała młoda dziewczyna.
- ↑ Goniec — pokojowiec.