cyjnych walk, tak zwani „aficionados“, nie znalazłszy miejsc w cyrku, ani na zacienionej, ani na słonecznej stronie, wgramolili się na mury i tu, zrzuciwszy marynarki i zdjąwszy kołnierzyki, rozlokowali się w pozach malowniczych.
Enriko rozglądał się po cyrku. Ogromny gmach, nad którym wznosiła się lazurowa kopuła gorącego nieba, jakgdyby drżał. Jakieś kipiące i burzliwe siły rozsadzały go.
Od najdroższych, arystokratycznych „delanteras“, mieszczących się tuż za ogrodzeniem areny, i lóż aż do balkonu, ostatnich ławek galerji i stojących miejsc na „paradiso del sol“ siedziały, stały, poruszały się gwałtownie, krzyczały i wymachiwały rękami i kapeluszami tłumy, niezwykle ożywione i podniecone. Hiszpanki, zajmujące loże, miały na sobie piękne stroje narodowe — szerokie, długie suknie, o głębokich wycięciach na piersiach i plecach, z obnażonemi, smagłemi ramionami, w koronkowych mantylach, spadających malowniczemi fałdami z wysokich kastylskich grzebieni, zatkniętych w czarne, lśniące włosy. Jak płatki nieznanych kwiatów, poruszały się niespokojnie i drgały w ich rękach barwne wachlarze. Przez ciżbę widzów przeciskały się białe sylwetki chłopaków, sprzedających lemonjadę, zimną wodę, owoce i łakocie, na wyższych piętrach krążyli przedsiębiorcy, proponujący poduszki, które widzowie kładli na twarde, drewniane siedzenia ławek, i cyrkowi „arugos“, zalecający papierowe wachlarze i lornetki. Tu i owdzie zrywały się niecierpliwe okrzyki:
— Zaczynać! Czas!
Istotnie godzina rozpoczęcia igrzysk już się zbliżała.
Świadczyły o tem dwa fakty. Kilku „chulos“ — dozorców z grabiami w rękach obchodziło wysypaną piaskiem arenę i sprawdzało, czy nie pozostał gdzie
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/92
Ta strona została przepisana.