Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/93

Ta strona została przepisana.

kamień lub odłamek drewna, co mogłoby spowodować upadek walczących z bykiem zapaśników.
Pozatem otwarła się bramka w parkanie i stanął w niej stary, ponury człowiek w czerwonej kurcie. Był to dozorca „torilu“, czyli chlewni, gdzie porykiwały przeznaczone do walki byki.
Wreszcie w loży prezydenta igrzysk zjawili się sędziowie i natychmiast zagrała trąbka, oznajmiająca „paséo“ — rewję zapaśników.
Na lewo od loży sędziowskiej, z przeciwległej strony areny, szeroko się rozwarła brama. Za dwoma konnymi „alguaziles“ w czarnych, aksamitnych strojach i beretach z piórami, na arenie zjawiły się wszystkie uczestniczące tego dnia ekipy. Na ich czele twardym, zamaszystym krokiem szło dwóch „espados“. Byli to znani, popularni matadorowie, witani burzą okrzyków, oklasków i gwizdków. Za nimi, w lekkich pląsach, ledwie dotykając stopami ziemi, postępowali banderyljerzy; po obu stronach ich kołysali się na starych, chwiejących się szkapach pikadorowie, mający prawą goleń osłoniętą grubym pancerzem skórzanym. Ztyłu nadążała grupa pachołków cyrkowych i prowadzona przez nich czwórka przystrojonych we wstęgi i pióropusze mułów, wprzężonych do orczyka, którym wyciągano z areny zabite byki i konie.
Jaskrawe stroje matadorów i banderyljerów, połyskujące złotemi i srebrnemi paljetami i haftami płaszcze, różowe i białe pończochy i krótkie jedwabne spodenki przypomniały kwiaty i skrzące się kamienie, wysypane znienacka na żołto-szary piasek amfiteatru.
Wszyscy, przechodząc przed lożą prezydenta składali mu ukłon głęboki, a potem okrążali całą arenę, witając publiczność, bijącą im wściekłe brawa i zachęcającą ich gromkiemi okrzykami.