Lecz kapadorowie raz jeszcze zwabili byka do koni. Znowu się rzucał na pikadorów; ostrza lanc wbijały mu się w zgięty, potężny kark. Padały konie i jeźdźcy, a byk gonił migających wokół kapadorów, zwijał się w gwałtownych zwrotach, sapał i ryczał coraz chrapliwiej.
Podniecenie ogarniało widzów.
Prezydent skinął ręką. Spostrzegł ten znak Enriko i rzekł do przyjaciół:
— Zaraz rozpoczną się „suertes de banderillas“!
Nie zdążył wypowiedzieć tych słów, gdy ujrzał banderyljera. Stał o kilkanaście kroków na wprost zdumionego, znużonego już byka, podnosił się na końcach palców, podskakiwał lekko i wymachiwał rękami, w których trzymał długie, zakończone ostremi haczykami i ozdobione wstążkami strzały — banderille.
Boki byka podnosiły się i opadały gwałtownie, z rozwartego pyska wyrywał mu się chrapliwy oddech i płynęła krwawa piana.
Po chwili opuścił łeb i nastawił rogi. Drobnym truchtem, coraz to zwiększając pęd, pomknął ku banderyljerowi. Straszliwe rogi już dotknąć miały wyprężonego biodra człowieka, gdy nagle ten znienawidzony cel zniknął z przed oczu zwierza. Cios padł w próżnię, lecz dwie ostre strzały utkwiły mu w karku, tuż obok „divisy“, przesiąkniętej potem.
Cztery pary banderylli zwisały wkrótce z boków zwierzęcia. Byk, niby szkarłatną opończą okrył się krwią aż do połowy ciała. Posoka kapała mu z chrap, wyciekała wraz z pianą z pyska. Stanął zziajany, nieprzytomny, prawie ślepy ze znużenia.
Wtedy na odgłos trąbki wystąpił na arenę „espada“.
— Niech żyje Guell del Tibidabo, sławny matador! Życzymy powodzenia, przyjacielu! — wrzeszczał tłum.
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/97
Ta strona została przepisana.