tkacki, gdzie małe dziewczynki robią bardzo piękne dywany i poduszki z wełny, przywożonej z Tombuktu, a malowanej farbami z tubylczych indygo i barwnej kory prosa oraz ozdobionej rysunkami pomysłu Malinké.
Spokojne, pogodzone z życiem, poważne twarze misjonarzy i misjonarek wywierają bardzo przyjemne wrażenie, a ich pracowite, skromne życie i obyczaje działają na wyobraźnię ludności. Widziałem tu jedną siostrę, która od 26 lat nie opuszcza Sudanu, konno przecina dżunglę, odwiedza wioski, gdzie mieszkają czarni chrześcijanie, pomaga chorym i dzieciom i niesie słowa pociechy i otuchy.
Mnisi czynią to samo. Są to dzielni, silni i odważni ludzie, wśród których nieraz spotkać można przedstawicieli starej arystokracji francuskiej. Z karabinami na plecach wdzierają się oni coraz to głębiej do brussy afrykańskiej i głoszą naukę Chrystusową, nikogo do słuchania nie zmuszając, lecz zniewalając ku temu własnym przykładem i dobremi czynami, przywiązującemi do nich serca tubylców. Strzelają po drodze biali ojcowie zwierzynę na pokarm dla siebie i ścigają zawzięcie wrogów ludności — lamparty, dzikie koty i małpy.
Przeor opowiadał mi, że przed tygodniem, jadąc przez brussę, widział bardzo podniecającą scenę. Na stokach góry pod palącem słońcem rozgościło się duże stado największych szkodników — czerwonobrunatnych małp, tych bezczelnych rabusiów o bolszewickiej, burzycielskiej psychologji. Przeor zeskoczył z konia i z karabinem w ręku zaczął się skradać ku stadu, gdy nagle z poza skał wypadł lampart i rzucił się na małpy.
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.