roko rozwartych oczach i przenikliwem, bystrem spojrzeniu — nie wzbudzał Keita żadnej do siebie sympatji. Ponieważ bardzo nam chodziło o spotkanie się z hipopotamem, obiecał nam, że pokaże nam je, gdyż zna miejsce ich kryjówek w rzece Baulé.
Tegoż dnia konno wyjechaliśmy na północ.
Towarzyszył nam syn administratora, bardzo sympatyczny, wesoły młody człowiek, p. Georges Bouys, z całym etatem służby i kucharzem, boyem i małym paziem-murzynkiem, ubranym w pyjamę i biegnącym za koniem p. Bouysa, trzymając się za ogon wierzchowca. Był to mały griot-baśniarz, pieśniarz i tancerz, imieniem Delimané.
Konie były dobre, siodła dość wygodne, więc szybko posuwaliśmy się naprzód, pomni jednak na to, że nasze bagaże kołysały się na głowach maszerujących murzynów.
120 km przebyliśmy w ciągu trzech dni, nocując po wsiach, noszących bardzo niełatwe do wymówienia nazwy: Buduto, Badimarana, Sandianbugu.
Po wsiach wszędzie roiło się od Maurów, którzy ze swemi osłami przybywali tu z południowych obwodów Sahary, aby zabrać od murzynów urodzaj orzechów arachidowych i zwieźć go do składów kupców europejskich w Kita i Bamako.
Biblijne postacie Maurów wyróżniały się wśród murzynów, a wzajemna pogarda dwóch odmiennych ras przebijała z każdego słowa, z każdego rzutu oka.
Wieczorem na noclegach mały Delimané opowiadał swym dziecinnym głosem gadki swego szczepu, a młody p. Bouys, znający gruntownie język Bambara, wtórował
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.