Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

stado znikło bez śladu. Nigdzie go znaleźć nie mogłem; odbiegło daleko, czego nigdyby nie uczyniło, gdyby już przedtem nie było spłoszone nocnemi krzykami naszych ludzi.
Zemsty swej za to niepowodzenie dokonałem na stadzie małych antylop, za któremi szedłem długo, podchodząc je kilkakrotnie z dobrym skutkiem.
Operator mój był szczęśliwszy ode mnie, bo chociaż nic nie zabił, jednak udało mu się wypatrzeć w brussie fakoszera czyli dzika afrykańskiego, o potwornej głowie z narościami pod oczami i potężnemi, krzywemi kłami. Wypatrzywszy, ustawił aparat w chwili, gdy nie podejrzewający takiej niedyskrecji fakoszer spokojnie wysunął się z wysokiej trawy, zdążył go sfotografować zbliska, a potem sfilmować.
Nastraszony warkotem korby aparatu fakoszer pomknął w stronę młodego p. Bouys’a, który z karabinu Lebel położył go trupem.
Tegoż dnia zdobyliśmy antylopę „minnan“, nazywaną po łacinie „Tragelaphus scriptus“, a po angielsku „harnessed antilope“, z białemi, przecinającemi się wzajemnie pręgami na bokach i ostremi, skręconemi rogami.
Wnet po kolacji, korzystając z ciemnej nocy, wybraliśmy się na polowanie z lampami acetylenowemi, umocowanemi na naszych hełmach. Jest to najlepsze polowanie na drapieżniki.
Przekroczywszy kamieniste łożysko Baule, zanurzyliśmy się w brussę. Szliśmy, mając ze sobą po jednym murzynie.
Cicha, zaczajona dżungla, to zbiorowisko wysokiej,