suchej trawy, krzaków i drzew, milczała. Ciemny, prawie czarny namiot nieba, z połyskującemi gwiazdami, nisko zwisał nad dżunglą, a pomiędzy milczącą ziemią a tajemniczem niebem na niewidzialnych skrzydłach szybowała cisza zagadkowa. To wrażenie trwało jednak bardzo krótko, bo za chwilę w trawie zapaliły się jak dwa płomyki zielone ślepia, gdy się spotkały z pasmem światła, odrzuconego przez reflektor lampy. Cicho stąpa myśliwy w miękkich trzewikach, nie wypuszczając jarzących się źrenic z ogarniętej światłem przestrzeni, a przejęty myślą, do czego będzie strzelał? Pytanie to jest dość ekscytujące, bo w ręku ma się tylko dubeltówkę śrutową, nabitą coprawda lotkami, lecz przy spotkaniu się ze lwem lub panterą tego naboju może być za mało…
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.