wszędzie sieci, przemyślnych zagród, zbudowanych ze słomianych mat, a służących do przechowania żywych ryb. Jeszcze wyraźniej mówią o tem tłumy chłopaków, którzy włóczą się po brzegach z okrągłemi sieciami w rękach. Wypatrują ci młodzi rybacy większych stad ryb i, zauważywszy je, zręcznym kolistym ruchem rzucają sieć. Obciążona kawałkami żelaza sieć pada i pokrywa część dna rzeki, przygniatając ryby. Sieć tę rybacy podciągają potem ku mieliźnie i wybierają zdobycz.
Około Kolikoro ani razu nie widziałem okrągłej sieci bez ryb. Ten rodzaj połowu jest już sportem, bo wymaga fizycznej siły, celnego oka i zręczności. W ten sposób łapią się jednak wyłącznie nieduże ryby.
Po przeprawie na przeciwległy brzeg rzeki szybko mknęliśny doskonałą drogą, przecinającą „brussę“, w której ciągle widzieliśmy mniejsze i większe gatunki antylop, stada pentad (perliczki) i kuropatw. Brussa żółta, spalona przez słońce, sucha, a w różnych miejscach pożerana jeszcze przez pożary leśne. Nad żółtem morzem suchych traw i krzaków bez liści zieleniły się podobne do oaz na pustyni szmaragdowe drzewa karite; orzechy tego drzewa dają „roślinne masło“, tłuszcz bardzo poszukiwany przez fabryki perfumeryjne, a z konsystencji do lanoliny podobny. Nagie konary baobabów, jasnoszare lub fioletowe, wznosiły się nad brussą niby potworne kolumny, złożone z cieńszych słupów, przechodzących w labirynt, w chaos powyginanych, powykręcanych gałęzi, w nieforemną kupę guzów, narości, wężowych splotów.
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.