stwiających boga-Ziemię i swego władcę Mohro-naba, potomka królewny Złotego Brzegu i Mossi — myśliwego na słonie.
Król odprowadził nas aż na werandę, gdzie mój operator filmował go i fotografował, mimo, że Mohro-naba oblewał się potem niemniej sumiennie, jak nieprzyzwyczajony do upału, panującego w stolicy Mossi, operator — Polak.
Po tej wizycie odwiedziliśmy tkacki zakład białych ojców i sióstr misjonarek, gdzie wyrabiają bardzo piękne kobierce. Pracują tu wyłącznie dziewczynki murzyńskie, chrześcijanki i nienawrócone.
Mohro-naba w parę dni po przyjęciu nas zaprosił mnie i uczestników mojej ekspedycji na wielkie tradycyjne polowanie, które miało się odbyć o 100 — 120 km od stolicy.
Samochodami dowieziono nas do miejsca, gdzie naprędce zbudowano dla nas całą wioskę, czyli obóz, złożony z kilku domków, skleconych z grubych mat słomianych.
Komendant prowincji p. Michel zajął się intendenturą wyprawy i wywiązał się z tego trudnego zadania wspaniale, niczego bowiem nie brakło, był nawet lód i szampan, była prawdziwie francuska gościnność dobrego tonu i echa starej przyjaźni francusko-polskiej, w formie bardzo serdecznych toastów na cześć Polski.
Nie było to jednak polowanie obfite w zdobycz. Nie było, bo osobiście nie dałem żadnego strzału i tylko mój zoolog zastrzelił jedną „minnan“ — pasiastą antylopę. Nie znaczy to bynajmniej, że nic innego
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.