do brussy, do urządzonego przez niego obozu, gdzie moglibyśmy zażyć polowania po uszy.
Dokoła posiadłości naszego gospodarza ciągnie się na dziesiątki kilometrów prawdziwy park, a raczej zwierzyniec. Jest to równina, pokryta niewysoką, zieloną, wiosenną trawą i kwitnącemi drzewami. Piękna, łatwa do przejścia „sawanna“ zamieszkała jest przez antylopy wszystkich, zdaje się, istniejących w zachodniej Afryce gatunków, oprócz naturalnie żyrafy — mieszkanki innych pod względem klimatu i topografji obszarów. Potoki i małe rzeczki, zarośnięte podwzrotnikowym lasem, przecinają brussę około Badikaha, gdzie się znajduje posiadłość de Chanaud.
Ponieważ jesteśmy na wybrzeżu Słoniowej Kości, nasz gospodarz najpierw poprowadził nas na słonie. Spędziliśmy w lesie na brzegu małej, lecz głębokiej rzeki dwa dni i dwie noce, gryzieni nieznośnie przez drobne muszki, „bawole muchy“, tse-tse, moskity, pająki i mrówki i odurzani straszliwym zapachem padliny, wydzielanym przez „mrówki-trupy“.
Głębokie, okrągłe doły — potężne ślady nóg słoni otaczały dość bagniste brzegi rzeki, a później szły dalej, aż znikały na twardym gruncie sawanny. Jednak słonie pozostawiły po sobie jeszcze inne ślady; były to wyrwane przez nie drzewa z obgryzionemi korzeniami, stanowiącemi przysmak dla olbrzymów brussy.
Chodziło nam nie tyle o zabicie słonia, ile o sfilmowanie go i sfotografowanie na wolności. W brussie, na równinie, prawie niemożliwem jest podejść słonia, gdy się idzie nie pojedyńczo. Olbrzym jest obdarzony
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.