Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

zaś nigdy ich jęków nie słyszałem. Myślę, że objaśnić to zjawisko można tem, iż szakal posiada tu straszliwych wrogów — hienę i lamparta, które skradają się ku niemu, słysząc jego głos. Zrozumiały to szakale i stały się milczące, bo życie nauczyło ich jednej niezłomnej prawdy, że „język, to wróg“…
Z Badikaha, na zaproszenie gubernatora, przeniosłem się do najbardziej obfitującej w zwierzynę krainy całego wybrzeża Kości Słoniowej — do obwodu Buaflé-Sinfra, do kraju dzikich, zjadających swoich nieboszczyków murzynów — Guro i Gagua. Towarzyszył mi specjalnie wydelegowany przez p. gubernatora słynny tu myśliwy p. Maurice Burger, jeden z wyższych urzędników miejscowej administracji, człowiek wesoły, dowcipny, niezmordowany i strzelec niezrównany, znający każdy zakątek sawanny i kniei kraju. Przybył ze swoim strzelcem, murzynem Konan ze szczepu Baulé.
Konan — to człowiek-jastrząb! Sawanna i lasy są dla niego otwartą księgą, z której czyta, jaki zwierz, kiedy i jak szedł, co robił i nawet, co myślał. A gdy ta księga nagle się zamyka, Konan wietrzy jak pantera, zawsze zwietrzy zwierza i odnajdzie zgubiony ślad. Gdy zaś spłoszony lub ranny zwierz ucieka, Konan przerzuca swój karabin na plecy i mknie, nie! — leci za umykającą zdobyczą, prawie nie dotykając ziemi, szybko, wytrwale, bez szmeru, ani na chwilę nie tracąc śladu.
Biegnącego bawołu Konan dogania i przegania nawet, zmuszając go do wyjścia na otwarte miejsce, gdzie mu posyła zawsze śmiertelną kulę. A gdy zwierz padnie, zbliża się do niego, wyjmuje z zanadrza tajemnicze