Odbiegłem jednak od tematu i tytułu swego listu.
Powracając z jednego polowania, usłyszeliśmy cichy, lecz wyraźny i niemilknący szmer. Ujrzałem nagle, że Konan a za nim p. Burger zaczęli biec bardzo szybko. Myślałem, że coś spostrzegli, więc na jedną sekundę zatrzymałem się.
— Biegiem! Biegiem! — krzyknął mi p. Burger.
Pobiegłem i wtedy dopiero spostrzegłem, że przez las, po suchych liściach, ze szmerem sunęło na kilkanaście metrów długie, czarne, ruchome pasmo. Były to mrówki „manjan“. Szły zwartemi szeregami, ochraniane z boków przez oddziały dużych, groźnych wojowników. Wędrowały skądś na inne miejsce, a już przedtem słyszałem, że pożerają na swej drodze wszystko, nawet ludzi. Widziałem dom, w którym „manjan“ pożarły zamkniętego tam warjata; widziałem boa, zjedzonego przez te mrówki; słyszałem, że mieszkańcy porzucają swoje domy i uprowadzają bydło przed sunącą ku wsi armją „manjan“.
Ta sekunda, którą wzięło mi zatrzymanie się w lesie, kosztowała mnie parę kropli krwi, gdyż kilka manjan zaatakowało mnie, szczypiąc mię w nogi nieznośnie, a jeden wojownik z szybkością niezwykłą wdrapał mi się aż do piersi i wprost wyrwał kawał skóry.
Dalej trochę spotkaliśmy inne mrówki — mrówki-włóczęgi. Podobno nigdy nie zakładają stałego mrowiska. Zatrzymują się na czas, niezbędny do zgromadzenia żywności, a wtedy każda z tych dużych, czarnych mrówek bierze małą paczkę prowjantu i niesie ją zupełnie tak, jak „porter“ murzyński, kierując się
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.