kursujący pomiędzy Amsterdamem a portami Kongo. Prowadził go sympatyczny, młody, zawsze spokojny kapitan Jan Soeters.
Oprócz nas było jeszcze ośmiu pasażerów — Francuzów, płynących do kolonij na posady w firmach handlowych.
Z ciekawością słuchaliśmy ich opowiadań o tym szmacie kuli ziemskiej, który zamierzaliśmy poznać.
Rozrywką naszą była gra na skrzypcach mojej żony, gdy na pokładzie gromadzili się wszyscy pasażerowie, oficerowie i majtkowie załogi. Czasami też inne rozrywki oczekiwały nas. Nieraz obserwowaliśmy ławice ryb, płynących morzem i pozostawiających za sobą połyskujący, falujący szlak; w innem miejscu goniły nasz statek delfiny (Delphinus delphis) lub rekiny-młoty (Zygaena malleus); przed zachodem słońca widzieliśmy nieraz wyrzucające się z wody olbrzymie ryby-tuńce (Thynnus); pewnego razu marynarze wskazali nam ogromne, czarne cielska, wynurzające się na horyzoncie z wody. Nazywali je wielorybami, myślę jednak, że były to duże „brunatne delfiny“ (Phocaena communis), albo „grind“ (Globiocephalus melas), które w jesieni i w zimie z oceanu Lodowatego dopływają do szerokości Gibraltaru, gdzie właśnie spotkaliśmy je. Z wielkiem zainteresowaniem przyglądaliśmy się latającym rybom, ściganym przez żarłoczne dorady.
Nocami podziwialiśmy przeróżne drobne żyjątka morskie, znane pod ogólną nazwą — Noctiluca. Te niewidzialne nieuzbrojonem okiem istoty zapalały się na grzebieniach fal i na ociekających wodą bokach okrętu
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.