chwili zdarł je z niego tak doszczętnie, że biedak zmuszony był nago powrócić do domu.
Jednak w tej ryzykownej chwili słoń wystawił łeb z krzaków i p. de Chanaud, wspaniały strzelec, wpakował mu kulę pomiędzy okiem a uchem. Olbrzym padł na kolana i wtedy de Chanaud wypuścił w niego jeszcze cztery pozostałe kule, aż zwierz przestał się ruszać.
W tej chwili przybiegł murzyn, wołając, aby de Chanaud szedł za nim, gdyż drugi słoń zatrzymał się wpobliżu.
Karabin nie był nabity i myśliwy zaczął szukać swego worka z nabojami. Okazało się, że słoń upadł właśnie na to miejsce, gdzie p. de Chanaud pozostawił swój worek.
To ocaliło drugiego słonia, który tymczasem odszedł tak daleko, że murzyni nie mogli go dogonić; widocznie słoń uprzedził swoich krewniaków, aby przez pewien czas nie zjawiały się na sawannach w okolicach Badikaha i Konga.
P. de Chanaud podczas naszych wspólnych polowań opowiadał mi, że pewnego razu strzelał do słonia. Ten padł, podniósł się, znowu padł, lecz w tej chwili wydał straszliwy ryk i z lasu wybiegło kilka słoni, otoczyło rannego towarzysza, podniosło go i uprowadziło do kniei.
Mój przyjaciel zaręczał słowem honoru, że jest to prawda, a późniejsze opowiadania innych myśliwych o podobnych wypadkach dowodzą, że słonie dopomagają sobie w razie niebezpieczeństwa.
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.