Zalana niemiłosiernem słońcem, czyhającem na mózg białego człowieka, a tem bardziej takich ludzi północy, jak ja i moi towarzysze, stoi dżungla niezdobytą ścianą, zazdrośnie strzegąc wnętrza kraju od wtargnięcia doń przybysza.
Latają dokoła pięknie zabarwione ptaszki, niekiedy mniejsze od południowo-amerykańskich najdrobniejszych kolibrów, a nieraz jaskrawsze i strojniejsze od nich; pełzają, latają, cykają, dzwonią i …gryzą owady; czernią się w gąszczu podobne do grzybów kopce termitów; od czasu do czasu zalatuje słodki, cierpki zapach rozkładającej się padliny — to „mrówki-trupy“ prowadzą atak gazowy przeciwko nam — intruzom z Polski… Upał, dżungla, coraz większy gąszcz…, nareszcie wchodzimy na pole orzechów arachidowych i tu znajdujemy ścieżkę, prowadzącą do dość odległej wioski.
Żadnej zwierzyny, żadnego polowania, żadnego strzału!
Tylko mój pomocnik, p. Kamil Giżycki zawzięcie poluje, bo co chwila wrzuca jakiegoś owada do słoika z trującym płynem.
Tak! Dla entomologa „brousse“ jest rajem. Pomyśleć, że samych tylko mrówek jest tu coś 50 gatunków! A łapać je można w dżungli, w lesie, w domach, we własnem łożu, a nawet… w kawie! Czyż nie raj dla entomologa? Tu w „brousse“ dopiero zrozumieć można wielkie bohaterstwo, wytrwałość fizyczną i moralną, nieludzki wprost wysiłek woli wielkich podróżników afrykańskich, dla których mój podziw i uwielbienie wzrosły tu jeszcze bardziej.
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.