raz jeszcze — i krokodyl przewrócił się do góry jasno-żółtym brzuchem.
Był martwy. Ujrzeliśmy straszne działanie mego sztucera. Krokodyl miał zupełnie obciętą głowę. Widocznie dostał obydwie kule tuż za uchem, bo miał strzaskaną czaszkę tak straszliwie, że nawet dolna szczęka mu odpadła. Dałem sobie słowo nigdy już do tych gadów nie strzelać z mego sztucera. Będę je bił z Manlichera 8 mm i o nabojach znacznie słabszych, niż Leue, posiadających 3½ grama prochu.
Tego dnia jednak strzelałem raz jeszcze do krokodyla z mojego sztucera. Potwór był już prawie do połowy w wodzie; strzeliłem doń i trafiłem, bo się zwinął cały, bił ogonem po ziemi, lecz zdążył zsunąć się z brzegu do rzeki i znikł. Widzieliśmy później jeszcze dwa krokodyle, lecz nie mogliśmy do nich strzelać, bo były w wodzie. Mocne to na strzał potwory i pełne żywotności. Dość jednej iskierki życia, a zdołają zniknąć w rzece i umrzeć tam w labiryncie jej błotnistego dna.
Musimy więc strzelać, będąc pewni dobrego rezultatu. Przed sobą mamy jeszcze pięć miesięcy podróży i błogosławione tereny myśliwskie; należy więc oszczędzać nasze zapasy amunicji, bo nigdzie nie znajdziemy już źródła do zaopatrzenia naszego arsenału.
Oprócz krokodyli widzieliśmy jeszcze ogromną ilość przeróżnego wodnego ptactwa: kulików niezliczonych gatunków — od najmniejszych do wspaniałego kulika stepowego (Numenius aronatus), jakie strzelałem na Syberji; bąków, szarych zimorodków, czapli białych, szarych, czarnych. Nad tem państwem ptactwa krążą
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.