że nietylko odnalezienie charakterystycznych cech poszczególnych ras, lecz nawet lingwistycznej odrębności w formie czystej stało się niepodobieństwem.
Wszystko się tu pomieszało: krew, obyczaje, kulty, tradycje, legendy, język. Nikt już chyba nie potrafi z całą pewnością oddzielić czystych afrykańskich elementów od naleciałości, przyniesionych przez najeźdźców z Azji i Europy.
Ruiny stolic dawnych królów murzyńskich w okolicach Sikasso, Kita etc., kopce, dolmeny, kamienie na mogiłach władców i bohaterów — albo nic nie mówią badaczowi, albo kłamią, otoczone mrokiem nie zgadzających się ze sobą i niewiarogodnych podań.
Etnografja stoi więc przed zagadnieniem, czy czarna ludność pochodzi od rodzaju ludzkiego, którego kolebką była Afryka, czy przywędrowała tu na mękę, zadawaną przez płonące słońce i niemiłosierną ziemię, skądś zdaleka; czy utraconą ojczyzną murzynów były tajemnicze kontynenty Lemurji i Atlantydy, czy też Palestyna, gdzie Bóg-Mściciel rzucił klątwę na głowy potomstwa Kusa lub Rahmy, w których płynęła krew bratobójcy Kaina?
Sami murzyni nic o tem nie mówią. Nie myślą o tem, bo nie wiedzą oni, poco istnieją na ziemi, której głosy nie dochodzą do dalekiego Boga, bardziej dalekiego niż najmniejsze, ledwie dostrzegalne w otchłani przestrzeni gwiazdy.