Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

W nocy w chacie, gdzie byli ulokowani moi pomocnicy i bagaże ekspedycji, rozległy się krzyki umieszczonych tu w drugiej połowie budynku oficerów, trwożne dźwięki trąbki wojennej, a wkrótce wycie psów i tupot nóg zbiegających się ze wszystkich stron murzynów. Była godzina 4 rano. Nocny mrok nagle rozdarły buchające ze słomianej strzechy domu smugi i języki płomieni. W jednej chwili dom stanął w ogniu, zalewając złowrogiem światłem okoliczne zarośla i budynki.
Na szczęście w płonącym domu zamieszkali ludzie spokojni i o szybkiej decyzji. Oficerowie wyskoczyli z płonącej połowy domu, gdyż tam właśnie rozpoczął się pożar. Moi pomocnicy w jednej chwili byli na nogach i wpółubrani jęli ratować nasze bagaże.
Pan Kamil Giżycki w chwili, gdy cały sufit domu już płonął, wyniósł doskonały trójnóg do aparatu kinematograficznego, a wybiegając, przypomniał sobie, że na werandzie pozostała jeszcze jedna żywa istota. Była to złapana onegdaj kurka wodna, uwiązana na sznurku do słupka werandy. Przytomny zoolog przeciął sznurek nożem, a kurka wybiegła z domu, kryjąc się w gęstej trawie.
Dom tymczasem płonął jak pochodnia, rozrzucając snopy palącej się słomy, trzciny i pękających z hukiem drągów bambusowych. Cała osada administracyjna była zagrożona, gdyż zerwał się wiatr i niósł płonące snopy słomy ku innym zabudowaniom. Posłano natychmiast ludzi na dachy, aby gasili padające kawałki palącej się trzciny i zalewali je wodą. W ten sposób spłonął doszczętu tylko dom, gdzie przedtem spokojnie spali moi