stępnej zimy, gdy wybujałe, nieprzebyte trawy i zarośla wyschną na słońcu i otoczą wszystkie drogi i ścieżki wysokim na 3 — 4 metry murem, który się tu zwie „brussą“.
W tej dżungli roi się od zwierza, którego tu nikt nie znajdzie, bo ukryje go rodzima, niedostępna brussa. Czego tu tylko niema! Lew, lampart i inne koty, małe i olbrzymie antylopy, ważące po 300 kg, afrykańskie dziki-fakoszery o potwornych ryjach i kłach, słonie, a nawet tajemnicze a krwiożercze zwierzę „so fali uara“ — mieszanina konia, osła i pantery, jakiś potwór apokaliptyczny, produkt bujnej wyobraźni starożytnych podróżników, a jednocześnie poszukiwany obecnie przez niektóre instytucje naukowe. Nad błotnistemi potokami w gęstych zaroślach roi się od małp, a z gałęzi drzew
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.