zwierza. Lecz tymczasem brussa się dopiero pali, albo stoi nietknięta, więc zmuszeni jesteśmy robić nagonkę. Nie daje ona znacznych rezultatów, bo przez dżunglę nawet murzyn przebrnąć nie potrafi. Padają więc tylko małpy i rzadziej małe antylopy — Cephalophus dorsalis, czyli w języku Fulah — „bolé foré“.
Wśród brussy na obszernych polanach spotykamy rozrzucone osiedla murzyńskie. Są to wsie, gdzie nas spotykają bardzo gościnnie, nieraz z darami w postaci mleka, bananów i pomarańcz, które są tu wyborne, słodkie, pełne soku orzeźwiającego. Wyciskamy ten ożywczy sok i napełniamy nim nasze „bidony“ — duże dwulitrowe butle, obszyte suknem i zawieszone na rzemieniu przez ramię naszych boyów.
Spotkanie z murzynami zawsze kończy się śpiewami i tańcami. Czasem cała ludność przyjmuje w tem udział, czasem tylko jedna kasta — griotów, czyli muzykantów, tancerzy i błaznów. Grioci noszą tu przeróżne stroje, zależnie od swej specjalności, a nieraz i miejscowości: błazny w czerwonem ubraniu w cudacznych kołpakach na głowach, tancerze półnadzy nieraz z kajdanami na nogach, aby czyniły jak najwięcej hałasu; czarownicy-grioci w strojach z liści, z twarzami umalowanemi na biało. Kobiety-griotki połyskują biżuterją, biją w oczy barwami płacht, zawojów, szalów.
Długo maszerujemy przez wysokie plato kamieniste, dość jałowe, pokryte kopcami termitów i głazami bazaltów i granitów. Wysokie to plato, bo położone na wysokości 800 — 890 m. Sucha, żółta trawa, drzewa o powykręcanych gałęziach i zjedzonych przez termity
Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.