Muto włożył śnieg do kotła i zawiesił go nad ogniem. Gdy woda się zagotowała, wrzucił do niej dwie garście prosa i szczyptę soli. Stary w mniejszym kociołku przyrządzał herbatę.
Po kolacji, która była jednocześnie drugiem śniadaniem, obiadem i podwieczorkiem, otulili się obaj skórami i usnęli przy ognisku, od czasu do czasu rzucając na węgle suche gałązki i trzciny.
Spali twardym, spokojnym snem, chociaż wilki wyły z różnych stron, zwabione zapachem jeleni i psów. Na ich jękliwe i ponure zawodzenie psy odpowiadały krótkiem lecz złem szczekaniem, renifery gniewnie kopały racicami stwardniały śnieg i, rozdymając chrapy, parskały.
Na niebie zapalały się gwiazdy, a Wielki Wóz zdawał się być zupełnie blisko, tuż-tuż nad okrytą śniegiem ziemią. Wyżej skrzyła się, jak djament, Gwiazda Polarna, patronka skrajnej północy i jej synów — dzielnych, uczciwych, łagodnego serca laplandczyków — Same.
Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.