Obejrzawszy starannie chlew i dobrze osłoniwszy swój szałas, Muto wyruszył na pierwszą swą wyprawę do puszczy nad Wyrem.
Szedł powoli, dźwigając na plecach ciężki worek i dwa karabiny.
Psy szły przy nodze małego łowcy. Pozornie nie zdradzały żadnego niepokoju, lecz chłopak dostrzegł drapieżne błyski w oczach szpiców i lekkie drżenie ich ogonów.
Wyszli wreszcie z wąwozu i jęli przedzierać się przez gąszcz krzaków, co chwila znikając pod rozłożystemi łapami świerków i strząsając z siebie śnieg, spadający z gałęzi.
Muto tam i sam napotkał ślady swoich nart. Szli więc dobrze.
Rozmyślając o tem, jak dojdzie do kotliny i zobaczy pasące się w trzcinach łosie, przystanął nagle i obejrzał się.
Kosmaty, przyprószony śniegiem Wou przytrzymywał go zębami za nogę.
Muto spojrzał na niego pytająco. Szpic puścił nogawicę i warknął cicho.