— Coby to mogło być? — pytał siebie zdumiony chłopak.
Wiedział, że nie można zwlekać, więc zrzucił worek i przygotował strzelby. Stał teraz, trzymając w ręku karabin i rozglądając się na wszystkie strony.
Wou odrazu się uspokoił i, podniósłszy głowę, skradał się, ostrożnie stąpając po głębokim śniegu. Matka jego spostrzegła te ruchy i stała nieruchomo, wpatrzona w syna. Muto zrozumiał, że nie zwietrzyła jeszcze zdobyczy, którą zdaleka widać poczuł kosmaty Wou, posiadający niebywale ostry węch. Nao bała się poruszyć z miejsca, aby nie przeszkodzić synowi w tropieniu. Stała z podniesioną przednią łapą i patrzyła za oddalającym się szpicem.
Przeszedłszy znaczną przestrzeń, Wou zatrzymał się i jął obwąchiwać śnieg.
Muto, wziąwszy ze sobą obie bronie, skinął na Nao, aby pozostała przy worku, i bez szmeru posuwał się za młodym pieskiem. Wkrótce dostrzegł na śniegu wyraźne ślady dwu zwierząt. Poznał, że były to kuny, doskonała, bardzo pożądana zdobycz.
Pies, opuściwszy głowę, biegł już, idąc pewnym tropem. Chłopak spostrzegał teraz inne, drobne ślady — cztery dołki, a wśród nich jakgdyby zlekka poruszony śnieg.
— Popielice... — mignęła mu myśl. — Całe stado popielic, koczujących na południe!
Rozumiał teraz, że powinien spotkać tu sporo kun, które ścigały wędrujące gromadnie popielice.
Tymczasem Wou co chwila podnosił głowę i, oglądając drzewa, parskał, jakgdyby z pogardą, lecz szedł, nie zatrzymując się wcale. Muto wiedział już,
Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.