że piesek w ten sposób wskazuje mu na zaczajone wśród gałęzi wiewiórki — rude, popielate i bardzo ciemne, niemal czarne. Chłopak nie chciał jednak strzelać do nich, tropiąc drogocenne kuny, zresztą Wou wyraźnie wskazywał swojem zachowaniem, że myśliwy powinien iść naprzód.
Szli jeszcze dość długo, aż szpic przywarł do ziemi i, drżąc cały, utkwił wzrok w samotnie stojącym świerku.
Chłopak, ślizgając się bez szmeru, podszedł, trzymając w ręku starą strzelbę ojca, nabitą drobną kulką. Była to broń niezawodna, wypróbowana. Stary Samutan używał jej na ptactwo i drobne zwierzęta, lecz, gdy nie miał jeszcze karabinu, strzelał z niej nawet do niedźwiedzi i łosi, trafiając je pomiędzy oczy lub za uchem. Muto umiał również posługiwać się tą starą flintą i był jej pewny.
Sunął więc ostrożnie, trzymając palec na cynglu.
Stanął przy zaczajonym psie i wzrokiem badał każdą gałąź, każde zagłębienie strzelistego pionu świerka.
Długo stał wpatrzony i nieruchomy, nie mogąc jednak dojrzeć zdobyczy.
Nagle z poza grubego konara wychynęła zwinna, niby czarny wąż, kuna i przylgnęła do gałęzi, poruszając drapieżną mordką.
Padł strzał. Zabite zwierzątko runęło w śnieg. W tej samej chwili druga kuna w błyskawicznym pędzie śmignęła na sąsiedniej gałęzi i wdrapywać się poczęła na szczyt drzewa.
Chodziło teraz, aby ją tam zatrzymać, zanim łowiec zdąży powtórnie nabić broń.
Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.